Ile warte są futures na katastrofę?

Może niektórzy z Was pamiętają moją wymianę zdań (dyplomatycznie rzecz nazywając) podczas debaty na InvestCuffs dwa lata temu z Sylwią Dobosz i Anią Smolińską na temat inwestowania według planu vs łapania i wykorzystywania nadarzających się i trudnych do przewidzenia okazji (czy raczej w tym przypadku „okazji”).

Jedną z tez wtedy przedstawianych było twierdzenie, że w przypadku surowców ponadprzeciętne stopy zwrotu można osiągnąć, kiedy nieprzewidziane i zwykle zewnętrzne czynniki zmieniają drastycznie sytuację na rynku. Nie brzmi to może dobrze, ale historia pokazuje, że cenom surowców najbardziej sprzyjają susze/powodzie, zarazy (szczególnie w obszarze rolnictwa), gwałtowne zjawiska pogodowe jak huragany, ataki militarne (surowce energetyczne), niestabilność polityczna i idące za tym niespodziewane decyzje polityczne. Inaczej mówiąc, często okazuje się, że inwestowanie w surowce to tak naprawdę inwestowanie w to, że na jakimś rynku lub w jakimś obszarze dzieje się źle lub wydarza się nagle coś, co zaburza rynkową równowagę i wcześniejsze prognozy produkcji, zapasów etc.

Żeby nie być gołosłowną, podawałam wtedy dwa przykłady: atak zimy w USA na przełomie 2017/2018 roku, kiedy cena gazu ziemnego w ciągu 20 sesji wzrosła z 2,6 USD do 3,65 USD oraz sytuację na rynku pszenicy w roku 2010, kiedy w wyniku pożarów i dużych strat w uprawach Rosja nałożyła embargo na eksport pszenicy, co skutkowało niemalże podwojeniem ceny za buszel w ciągu zaledwie 40 sesji.

Z całą pewnością początek roku 2020 do spokojnych nie należy. Minęło zaledwie 25 dni nowego roku, a świat doświadczył już (lub wciąż doświadcza) erupcji wulkanu na Filipinach, zaognienia konfliktu USA-Iran, wybuchu epidemii nowego wirusa w Chinach, dewastujących pożarów w Australii. Samoistnie nasuwa się pytanie, jak te wydarzenia przekładają się na rynki surowcowe. Szczególnie, że rok 2020 pokazuje, że tragedie, klęski czy trudności nie zawsze muszą powodować wzrosty cen, czasem mogą być przyczyną drastycznych ich spadków.

W ostatnich dniach jednym z najgorętszych tematów, które obiegają świat, jest informacja o wybuchu i rozprzestrzenianiu się koronawirusa, który doprowadził już do śmierci… i tej danej nie odważę się podać, ponieważ w każdym kolejnym wydaniu wiadomości liczba ta jest coraz większa. Mogę więc założyć, że zanim przeczytasz to, Drogi Czytelniku, podana przeze mnie wartość dawno byłaby już nieaktualna.

Wydawać by się mogło, że niebezpieczny dla ludzi wirus i surowce niewiele mają wspólnego. A jednak… Zamknięcie kolejnych miast, ograniczenie transportu i inne podejmowane przez władze decyzje mające na celu powstrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa, powodują obawy o spowolnienie w chińskiej gospodarce, a tym samym zmniejszenie popytu na surowce, których ekspozycja na chińskie zapotrzebowanie ma znaczący wpływ na kształtowanie się cen. Do najważniejszych należą ropa naftowa i metale przemysłowe w tym miedź.

Długo na reakcję rynku nie trzeba było czekać. Cena miedzi odnotowała w poprzednim tygodniu największy tygodniowy spadek od 2018 roku i obecnie przebiła już w dół granicę 2,6 USD/lb. Do rekordowo niskich cen z 2016 roku jeszcze daleko, ale pozwolę sobie przypomnieć, że miedź od początku września pozostawała w trendzie wzrostowym, a teraz w przeciągu zaledwie kilku dni oddała niemalże cały wypracowany wzrost.

Cena ropy od szczytu w pierwszych dniach roku zaliczała spadki już wcześniej. Natomiast najnowsza sytuacja w Chinach znacząco pogłębiła te spadki, osuwając cenę ropy WTI w okolice 53 USD za baryłkę, a stąd do linii wsparcia, od której cena w ciągu roku odbijała się czterokrotnie, już bardzo niedaleko. Spadki, zresztą, pogłębione zostały chęcią realizacji zysków po kilkumiesięcznym rajdzie w górę. Krótkie odbicie spowodowane obawami o załamanie w dostawach w związku z sytuacją w Libii, nie były w stanie przeciwważyć poprzednio opisanym czynnikom.

Co ciekawe, trwające od wielu dni i dewastujące Australię pożary nie przełożyły się aż tak silnie na ceny, co może być zaskakujące o tyle, że objęte bądź najbardziej zagrożone pożarami obszary odpowiadają za 1/3 produkcji mleka w Australii, a Australia jest siódmym największym eksporterem mleka, zaopatrującym przede wszystkim rynki azjatyckie w takie produkty jak mleko, masło, sery, mleko w proszku. Z kolei z punktu widzenia australijskiej gospodarki, przemysł mleczarski jest czwartą najsilniejszą gałęzią produkcji rolniczej, wartą ok. 2,3 mld USD.

Ceny mleka zresztą w okresie 2019 roku wzrosły o 50% ze względu na panujące susze w obszarach rolniczych (w przypadku samej Australii produkcja spadła do poziomu najniższego od 22 lat). Panująca od 3 lat susza już sama w sobie powinna być rozpatrywana w kategorii katastrofy, choć gwałtowne pożary, które objęły dużą część, są z pewnością bardziej spektakularne.

Efekty dewastujących pożarów mogą być jednak widoczne jeszcze przez wiele lat. Władze Australii podały, że w wynikach pożarów zginęło ok. 4000 sztuk bydła. Jak podkreślają farmerzy, żywioł zabijał w pierwszej kolejności najmłodsze zwierzęta w stadach. Odbudowanie pogłowia może zająć lata. Na razie w cenach kontraktów na live cattle nie jest to odzwierciedlone, ale myślę, że warto mieć to na uwadze, rozpatrując inwestycję w wołowinę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *